ordynacyi choć godzinę bawił w Londynie. Niema co mówić, byłaby to tama w drodze do wielkiego celu. Poleceniom siostry i panny Toks można było ufać: obie uwielbiały Pawełka, a gdy się decydują na chwilową z nim rozłąkę, to widać pewne dobroczynnych następstw jej, gdyż w innym wypadku nikomu ani na moment nie powierzyłyby skarbu. Zginął od udaru sercowego w kopalniach peruwiańskich — oto zgon godny dżentlmena — myślał pan Dombi.
— Któż ma jechać z Pawełkiem, jeżeli jutro po zebraniu niezbędnych informacyi zdecydujemy się wysłać go do Brajton?
— Zdaje mi się — mówiła pani Czykk — że go teraz nigdzie nie można wysyłać bez Florci. Zanadto przywiązał się do siostry i nie zechce się z nią rozłączyć. Dziecię ma swe kaprysy, mój drogi.
Pan Dombi odwrócił się, zwolna zbliżył się do szafy i wyjął na chybi-trafi jakąś książkę.
— A kto poza tem, Luizo? — pytał, niedbale kartkując książkę.
— Rozumie się Wikkem. Prócz Wikkem nikt niema potrzeby z nim jechać. Pawełek będzie w takich rękach, że wszelki dozór tylko przeszkadzałby pani Pipczyn. Zresztą, rozumie się, że nie zaszkodzi, jeżeli sam choć raz na tydzień pojedziesz do Brajton.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/158
Ta strona została przepisana.