Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— A jakże szalony byk mógł wiedzieć, że chłopczyk zadaje pytania? Nikt nie zbliży się do byka, który oszalał i nie będzie z nim przecież rozmawiał.
— Więc ty nie wierzysz tej powiastce? — mówiła ze zdumieniem pani Pipczyn.
— Nie wierzę.
— No, a gdyby ów byk był spokojny — czy i wówczas nie dałbyś wiary?
Ponieważ Paweł nie rozpatrywał zagadnienia z tego punktu widzenia i wywody swe osnuł na domiemanym szale byka, uczuł się na ten raz pokonanym. Lecz w tej chwili zaczął porównywać, rozważać i utkwił tak badawczy wzrok w pytającej, że uznała za lepsze odejść i odczekać, aż o wszystkiem zapomni.
Odtąd jakaś dziwna siła magnetyczna wlokła panią Pipczyn do Pawełka, podobnie jak i on czuł ku niej pociąg nieodparty. Sadzała go przy kominku koło siebie tak, że małą twarzyczkę jego ocieniała jej czarna suknia. Jeszcze usilniej badał każdy rys, każdą zmarszczkę na twarzy sąsiadki i tak przenikliwie wpatrywał się w jedyne szare jej oko, iż niekiedy musiała je zamykać, udając śpiącą. Miała ona i starego czarnego kota, który też sadowił się koło kominka, mruczał egoistycznie i dziko wytrzeszczał oczy na ogień, dopóki zwężone źrenice nie stawały się podobne do wykrzykników. Gdy całe towarzystwo wieczorem zebrało się