Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/169

Ta strona została przepisana.

— Jaki on ładny podczas snu — rzekła raz, stając przed łóżeczkiem Pawła.
— Biedactwo! Dobrze, że choć podczas snu Bóg daje mu piękność.
— Ależ on przystojny, choć nie śpi.
— Ale nie, nie! On jak dwie krople wody podobny do Betsy Dżen, mego wuja.
Berry ze zdziwieniem spojrzała na mówiącą, nie pojmując związku pomiędzy Pawłem Dombi a Betsy Dżen.
— Widzi pani, żona mego wuja zmarła zupełnie tak, jak jego matka. Córka mego wuja zupełnie podobna do pana Pawła. Jej także czasami coś się takiego działo, że i spojrzeć straszno.
— Cóż takiego?
— A to, że ja za nic nie chciałabym nocować sama z Betsy. Za nic, choćby mnie złotem obsypano.
Berry pytała, dla czego? Ale Wikkem tajemniczo ciągnęła:
— Betsy Dżen, powiem pani, była dzieckiem cichem i łagodnem. Zniosła wszystkie dziecinne choroby, wszystkie co do jednej. Spazmy nic nie znaczyły dla niej, tak samo mniej więcej, jak dla pani pryszcze.
Berry mimowolnie zadarła nos do góry.
I oto... nieboszczka matka Betsy Dżen zaczęła odwiedzać z tamtego świata swą córkę... ale jak odwiedzać! Jak to czyniła i kiedy i czy