nie wywarta nań wrażenia. Prawda, nie był on wcale człowiekiem, któregoby kiedykolwiek cokolwiek mocno zdołało poruszyć; lecz gdyby tak — uchowaj Boże — żona nagle zasłabła i zmarła, bez wątpienia pan Dombi wielceby się smucił; czułby wówczas, że jego gospodarstwu domowemu zabrakło jednego z najkosztowniejszych przyborów — i strata owa byłaby dotkliwą. Lecz rozumie się samo przez się — żal byłby spokojny, chłodny, dżentlmeński.
Dopóki pan Dombi rozmyślał o tej kwestyi dały się słyszeć spieszne kroki i szelest sukni na schodach. Nagle wbiegła do pokoju kobieta niemłodego wieku, ale strojna podług ostatniej mody, jak młodziutka dama w rozkwicie wdzięków i urody. Twarz i cała postać dowodziły silnego wzruszenia. Porywczo rzuciła mu się na szyję, mówiąc drżącym głosem:
— Pawle, drogi mój Pawle! On jest prawdziwym Dombi!
— Cóż w tem osobliwego? — wtrącił brat.
Pan Dombi był bratem ledi. — Familijne podobieństwo musi istnieć. Ale czemuś tak wzburzona, Luizo?
— Ach, wiem, jak to niemądrze — mówiła Luiza, siadając i biorąc z torebki chusteczkę — ale to prawdziwy, jakby ulany Dombi! W życiu nie spotkałam takiego podobieństwa.
— Jakże się ma Fanni? — pytał pan Dombi. — Co się z nią dzieje?
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/18
Ta strona została przepisana.