Niepodobna, niepodobna. Znalazłaby mnie za dwoma oceanami.
Siadaj, Walterze. Jak ma się Salomon?
Kapitan, nie zdejmując kapelusza, wziął się do obiadu, złożonego z zimnej baraniny, butelki porteru i kartofli, które zazwyczaj sam przypiekał w dużej rynce i z niej w miarę potrzeby wyciągał po sztuce. W pokojach małych unosiły się kłęby dymu tytoniowego, a meble stały w takim ładzie, jakby przed pół godziną było trzęsienie ziemi.
— Jak ma się Salomon? — powtórzył Kapitan.
Walter na to pytanie zaczął płakać, tak żywo stanął mu przed oczami cel wizyty.
— Ach, kapitanie — ledwie zdołał wyjąkać.
Niepodobna opisać przestrachu kapitana. Rzucił widelec i kartofle i z niewysłowioną trwogą patrzał na młodzieńca, jak gdyby Walter przyniósł wieść o rozgromię City, jak gdyby straszliwa otchłań połknęła starego druha wraz z kawową kamizelą, jasnymi guzikami, chronometrem, okularami i całym sklepem.
Lecz gdy Walter wyjaśnił rzecz, Kuttl po chwilowym namyśle zerwał się z krzesła i zamiotał się w niezwykłym popłochu. Odemknął komodę, wyjął z górnej półki blaszany czajnik i wysypał zapas gotówki: trzynaście funtów i półkoronę, włożył je w ogromną kieszeń
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/190
Ta strona została przepisana.