Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/195

Ta strona została przepisana.

Kapitan kiwnął głową i ukazał Salomona.
— Spójrz-no uważniej, kochanku, na niego jak on wygląda. Jeżeli sprzeda wszystkie te rzeczy, niezawodnie umrze. Ja go znam. Powinniśmy wszelkich środków użyć, aby go ratować.
— Ale do pana Dombi? Ach, mój Boże! — jęknął Walter.
— Biegaj najpierw do biura i dowiedz się, czy jest! Żywo.
Wygląd wuja ostatecznie skłonił młodzieńca do usłuchania rady kapitana. Pobiegł pędem i za kilka minut wrócił ze smutną wieścią, że pana Dombi niema ani w domu ani w biurze. Była sobota i wyjechał do Brajton.
— Pojedziemy zatem do Brajton. Sam ci będę towarzyszył. Jedziemy po obiedzie w pierwszym dyliżansie.
Przy całym swym szacunku dla kapitana, Walter musiał zrezygnować z jego gotowości, myśląc nie bez racyi, że pan Dombi, groźny i straszny Dombi, niewieleby sobie cenił rekomendacyę poczciwego żeglarza. Ale wstrzymał się od wszelkich uwag. Pożegnawszy się z Salomonem, kapitan napowrót ułożył w swej kieszeni gotówkę, łyżeczki, szczypce i zegarek srebrny z oczywistym zamiarem — jak z przerażeniem domyślał się Walter — wywołać tem piorunujące wrażenie na pana Dombi i natychmiast pobiegł do dyliżansu, wciąż powtarzając