zna sprawy wojskowe, lecz wybornie i te, które z wojskowością nic nie mają wspólnego.
Po niejakim czasie pan Dombi zawiózł do dzieci pannę Toks i panią Czykk. Major znów był w Brajton. Pan Dombi zaprosił go do Bedford, winszując pannie Toks znajomości. Serce uroczej panny Toks zabiło silniej, co zresztą czyniło ją jeszcze bardziej zajmującą, osobliwie gdy major w czasie przyjęcia zaczął gorzko ubolewać, że porzuciła Książęcą Łąkę, gdzie była słońcem dla serc czułych.
Major widocznie doznawał rozkoszy, omawiając tę sprawę. Mówił przez cały czas obiadu i równocześnie jadł za czterech różne przysmaki, które rozżarzały potoki jego wymowy. Pan Dombi, zawsze jednako zimny, słuchał tej wymowy z nietajoną przyjemnością, a major czuł, że olśniewa. Świadom swego daru, mówca stopniowo się ożywiał i wynalazł przynajmniej ze dwa tuziny nowych epitetów do swego imienia. Słowem prześcignął sam siebie i zachwycił całe towarzystwo. Po obiedzie zaczęto wista a po rozegraniu długiego robra major pożegnał znamienitą rodzinę i pan Dombi, odprowadzając miłego gościa, jeszcze raz zwrócił się z komplementem do panny Toks, która się jak mak zapłoniła, pochylając głowę ku ziemi.
W powrocie major rozmawiał ze sobą i powtarzał wciąż: „sprytnyś, bracie, staruszku Józiu, dyabelnie sprytny.“ Gdy się znalazł
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/202
Ta strona została przepisana.