Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Nie trać odwagi, Walterze! Nie trać odwagi! — dodał kapitan.
W tej chwili z poza Waltera wysunęła się naprzód dziwna postać w granatowej kurtce i wysokim kołnierzyku. Kapitan elegancko ukłonił się panu Dombi i z szykiem machnął przed damami sękaczem, lewą ręką podtrzymując ceratowy kapelusz, od którego na czole znaczyły się pręgi nakształt czerwonego równika.
Pan Dombi z podziwem i oburzeniem oglądał tę figurę a równocześnie wzrokiem porozumiewał się z panią Czykk, jak gdyby badając, po co wpuściła tego stracha na wróble. Pawełek wszedł za Florcią, stanął pomiędzy miss Toks i kapitanem, jakby chciał bronić dozorczyni od napaści kapitana, machającego sękatym kijem.
— Mówże, młodzieńcze — ozwał się pan Dombi — czego ci trzeba?
— Boję się — zaczął drżącym głosem Walter — że uznasz pan prośbę moją za zuchwałą, ale muszę zwrócić się z nią do pana. Możebym się na to nigdy nie ośmielił, gdyby nie spotkanie z miss Dombi i....
— Bez wstępów — zauważył pan Dombi, śledząc oczami Florcię, która życzliwym uśmiechem zachęcała młodzieńca — mów wprost, czego potrzebujesz.
— To właśnie, doskonale! — powtórzył kapitan. — Mów wprost, Walu, czego ci potrzeba.