dotknięcia. Nareszcie zręcznie defilując przed damami, z największą uprzejmością ucałował kilkakrotnie swą laskę, pożegnał się specyalnie z Pawełkiem i Florcią, którzy wyszli za Walterem z pokoju. Florcia pobiegła z prośbą o pozdrowienie staruszka Sol, lecz pan Dombi surowo ją upomniał.
— Czy ty nigdy nie staniesz się Dombi, moja droga — skarżyła się pani Czykk.
— Cioteczko, nie gniewaj się; ja już doprawdy nie wiem, jak dziękować kochanemu tatusiowi.
Biedne dziecko! Jakże chętnie uściskałaby go, lecz nie mając odwagi, stała na środku pokoju i wdzięcznie nań spoglądała. Pan Dombi czasem rzucał okiem na wzruszoną córkę, lecz głównie patrzał na Pawełka, który przechadzał się po pokoju z wrażeniem własnego znaczenia na myśl, że oto pieniędzmi obdarzył młodego Geya.
A co się działo z Walterem?
Biegł do wuja z miłą wieścią i nie posiadał się z radości, że jutro do południa uwolni mieszkanie starego Sola od różnych przysięgłych taksatorów. Jutro mistrz instrumentów żeglarskich znów zasiądzie spokojnie z kapitanem Kuttlem i odczuje, że drewniany miczman — to jego własność, znów zacznie budować zamki na lodzie z wiernym przyjacielem, który złożył tak niezbite dowody przyjaźni. Z tem wszystkiem
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/212
Ta strona została przepisana.