— Tak, niewątpliwie.
Bardzo ranie to cieszy. To bardzo dobrze.
Pani Pipczyn nie pytała, dlaczego to bardzo dobrze. Zapewne nie spodziewała się wystarczającej odpowiedzi. Aby wywrzeć na kimś swe niezadowolenie, zaciekle zaczęła kłócić się z młodym Biterstonem, tak że biedaczysko postanowił tegoż dnia poczynić przygotowania do pieszej podróży do Indyi. Przy kolacyi ukrył ćwierć bułki i kawałeczek holenderskiego sera, gromadząc zapasy prowizyi na zamierzoną podróż.
Dwanaście miesięcy pani Pipczyn stróżem i dozorczynią była Pawełka i siostry. W tym czasie parę razy jeździli do domu, a raz spędzili tam kilka dni. Pan Dombi punktualnie co niedzielę przybywał do Brajton i stawał w hotelu. Stopniowo Pawełek zmężniał i mógł przechadzać się po morskiem wybrzeżu, choć wciąż był jeszcze znacznie osłabiony i miał wygląd starego, smutnego i sennego dziecka. Raz w sobotę po obiedzie o zmierzchu w całym zakładzie powstał niemały zamęt na wieść, że niespodzianie zjawił się pan Dombi i zapragnął widzieć się z panią Pipczyn. — W mgnieniu oka wszyscy z bawialni jakby na skrzydłach wiatru polecieli na górę, rozległy się trzaskania drzwiami, tupot nóg, a gdy nareszcie nastała względna cisza, pojawiła się staruszka w swym czarnym stroju.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/216
Ta strona została przepisana.