dla panny Blimber. Język musiał umrzeć, skamienieć i dopiero wtedy panna Blimber zaczynała odkopywać jego tajemnice jak niestrudzony antykwaryusz, dla którego nie egzystuje żywa natura. Matka jej, pani Blimber, nie była uczoną niewiastą, ale miała do uczoności pretensyę i zazwyczaj mawiała wieczorami, że umarłaby spokojnie, gdyby jej z czasem Bóg pozwolił zapoznać się z Cyceronem. Największą osłodą jej życia było rozkoszować się młodymi uczniami męża, gdy wychodzili na ulicę w wysokich kołnierzykach i krawatach, jaskrawo różniąc się od innych dżentlmenów. Był to kostyum w pełni klasyczny — zapewniała.
Pan Fider, magister i pomocnik doktora Blimbera, podobny był do organu, na którym wygrywano bez odmian kilka zawsze aryi. Może niegdyś za lat młodych możnaby go było wzbogacić większą ilością melodyi; los jednak nie chciał tego i pan Fider poszedł w świat, poświęcając się tumanieniu młodych głów w naukowym zakładzie Blimbera. Młodzi ludzie przejmowali się wszelakiemi troskami i nie znajdowali ani na chwilę wypoczynku w mglistej atmosferze skamieniałych czasowników, zdziczałych rzeczowników i strasznych grobowych widm martwej składni. Dzięki narzuconej przemocą metodzie wychowania młodzieniec we trzy tygodnie czasem rozstawał się z rozsądkiem; w trzy miesiące brał na swe barki
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/224
Ta strona została przepisana.