Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/227

Ta strona została przepisana.

Doktor siedział w swym wielkim gabinecie, zawalony księgami z globusem na każdem kolanie. Nade drzwiami stał posążek Homera, a nad kominkiem wznosiła się Minerwa.
— Jak pańskie zdrowie? — spytał pana Dombi — i jak miewa się mój mały przyjaciel?
Poważny i pełen godności był głos doktora, jak uroczyste brzmienie organu w świątyni anglikańskiej. Gdy skończył mówić, Pawełkowi zdawało się, że zegar ścienny przerwał jego mowę i zaczął powtarzać: mój-ma-ły-przy-ja-ciel... i tak dalej bez końca.
Nie widząc z poza stosu ksiąg małego przyjaciela, doktor Blimber czynił bezskuteczne wysiłki ujrzenia go z pod stołu. Pan Dombi ułatwił rzecz, wziąwszy syna na ręce i postawiwszy go na drugim stole na środku komnaty naprost przed oczami doktora.
— A! teraz widzę swego małego przyjaciela. Jak miewa się mój mały przyjaciel?
— Bardzo dobrze. Dziękuję — rzekł Paweł.
— A! Czy mamy zrobić zeń człowieka? Paweł milczał. Pan Dombi, zwracając się ku niemu, pytał:
— Czy słyszysz, Pawle?
— Mamy zrobić zeń człowieka? — powtórzył Blimber.
— Wolałbym pozostać dzieckiem — odrzekł Paweł.
— Naprawdę! A dla czego?