Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/235

Ta strona została przepisana.

Kornelia przejęła z rąk ojca młodego pupila i Paweł uczuł okulary, badające go.
— Ile masz lat, Dombi?
— Sześć — odrzekł Paweł, dziwiąc się, że włosy Kornelii nie tak długie jak u Florci i że podobna do chłopca.
— Ile umiesz z gramatyki łacińskiej, Dombi?
— Nie umiem wcale gramatyki łacińskiej. Byłem wątłem i słabem dzieckiem. Nie mogłem myśleć o łacińskiej gramatyce, gdy mnie co dzień stary Globb woził po brzegu morza. Proszę pozwolić staremu Globbowi odwiedzać mnie tutaj.
— Co za barbarzyńskie nazwisko! Co to za potwór, mój mały?
— Jaki potwór?
— A ten Globb.
— On taki sam potwór, jak i pan.
— Coo? — zawołał doktor okropnym głosem. — Coś powiedział?!
Drżenie przebiegło po skórze Pawełka. Niemniej przeto postanowił bronić nieobecnego Globba.
— Globb bardzo szanowny staruszek; on ciągnął mój wózek, gdzie mogłem wedle chęci leżeć i spać. On wszystko wie o głębinach morskich i o rybach tam żyjących i straszliwych potworach, które stamtąd wyłażą, grzeją się na skałach w upały słoneczne i uciekają