Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— Teraz zatem idę, a dopóki będę chodziła, to znaczy do śniadania, masz przeczytać wszystko, co tu zaznaczone ołówkiem i powiesz, czyś wszystko dobrze pojął. Nie trać czasu, Dombi. Spiesz się. Idź na dół i zaczynaj.
— Dobrze, miss.
Książek było tak dużo, że choć Pawełek jął się ich obiema rękami, górną książkę przytrzymując brodą, środkowa wymknęła się, nim dotarł do drzwi i całe brzemię poleciało na podłogę. „Ach, Dombi, Dombi, jakżeś niezgrabny“ — rzekła panna Blimber i znów je nakładła. Nareszcie szczęśliwie wyszedł; po drodze atoli uronił dwie na schodach, jedną na piętrze, jedną w klasie. Ułożywszy resztę na swym stoliku, pozbierał tamte, wgramolił się na swoje miejce i przystąpił do pracy.
Po ukończeniu śniadania udał się za panną Kornelią.
— No, Dombi? Coś zrobił z książkami?
Była wśród nich gramatyka łacińska i grecka: o rodzajnikach, o odmianie rzeczowników, o prawidłach pisowni; początki historyi, różne ogólne zasady, tablice, miary. Zaledwie Paweł zaznajomił się z numerem drugim, przekonał się, że nic nie umie z pierwszego, a gdy dotarł do trzeciego i czwartego, w głowie powtórzyły się pojęcia tego rodzaju: trzy razy cztery = Hannibal, pięć od dwunastu = hic, haec, hoc, czasownik zgadza się ze starożytnym germaninem,