pan Dombi, pragnąłby z tobą pomówić. Nie mogłabyś z nim porozmawiać? Trzebaby tu ułożyć twe dziecię, Fanni, twego syna, moja droga. Nie widziałaś go jeszcze? Nie można go ułożyć, póki się nie podniesiesz. No moja droga, zdobądź się na wysiłek... Nuże!
Pochyliła się nad łożem i słuchała, spółcześnie porozumiewająco zerkając ku świadkom i podniósłszy palec ku górze.
— Nuże, no! — powtórzyła. — Co mówisz, Fanni? Nie słyszałam.
Uparte milczenie! Ani słówka odpowiedzi! Zegarki pana Dombi i Pepsa biegły jakby na wyścigi.
— Cóżeś ty w samej rzeczy, miła Fanni — ciągnęła pani Czykk, zastępując żartobliwy ton surowym — pogniewam się na ciebie, jeżeli się nie ruszysz. Musisz uczynić wysiłek, choćby był bolesny, męczący. Wszak wiesz, Fanni, nic na tym świecie nie odbywa się lekko; nie powinniśmy tracić odwagi, gdy tak wiele od nas zależy. No, sprobój, porusz się, bo na seryo będę się na ciebie gniewała.
Bieg zegarków wśród głuchej ciszy stawał się szalonym: rzekłbyś uderzają na siebie i walczą.
— Fanni — ciągnęła Luiza, oglądając się z rosnącym niepokojem. — Spójrz na mnie chociaż! Otwórz oczy i okaż, że mnie słyszysz i rozumiesz. Dobrze? — Ach, mój Boże! No i co tu robić, panowie?
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/25
Ta strona została przepisana.