Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/259

Ta strona została przepisana.

dynie nie uchodziło, posłaniec Percz poprzestawał na milczącem okazywaniu czci, a w oczach czytało się słowa: „Ty, mój władco, światło oczu moich, tchnienie warg moich, życie duszy mej — ty jesteś władcą najwierniejszego Percza.“ Pełen tych uczuć, stąpał na paluszkach, przymykał drzwi i cichutko usuwał się do przedpokoju. — Pan Dombi, niedostępna i ponura wielkość, zniżał się do ludzkości po dwóch stopniach biurowej administracyi. Pierwszym stopniem był pan Karker, drugim pan Morfin, naczelnicy wydziałów. Każdy miał pokój, złączony z rezydencyą szefa. Pan Karker, jak wielki wyzyr, usadowił się bliżej od Sułtana; pan Morfin, dostojnik niższego rzędu, mieścił się bliżej od pisarzy. Pan Morfin był to niemłody kawaler, obdarzony wesołem usposobieniem i bystremi szaremi oczami. Surdut, kamizelka i frak czarnej barwy dostrajał się do gęstych kruczych włosów, przetkanych tu i owdzie siwizną i białych bokobrodów. Szczerze szanował pana Dombi, ale i lękał się go.
Łagodny i dobry nie żywił najmniejszej zazdrości do współzawodnika Karkera, osypanego łaskami i rad był ze swego zajęcia, które nie dawało mu sposobności do wyróżnienia się. Po dziennej pracy lubił muzykę i kochał swą wiolonczelę, którą raz na tydzień przenoszono z jego mieszkania do klubu koło banku, gdzie wesołe grono co środy wygrywało kwartety.