Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Pan Karker, lat czterdziestu, krągły i pulchny mężczyzna, olśniewał dwoma rzędami białych i ostrych zębów. Straszne te zęby mimowoli zwracały uwagę, bo je pan Karker pokazywał przy każdej sposobności, a gdy usta rozchylały się przy uśmiechu, rzadko rozszerzającym się poza kres mięsistych warg, zdawało się, że czai się kot, gotowy do skoku po łup. Naśladując szefa, nosił wysoki, biały kołnierzyk i zapinał się na wszystkie guziki. Zachowanie się jego z panem Dombi było doskonale obmyślane. Żył z nim na stopie dość poufałej, o ile pozwalał na to stosunek podwładnego do szefa. „Panie Dombi, taki człowiek jak ja, takiemu mężowi jak pan, nigdy nie może okazać dość wysokiej czci i dostatecznego oddania się. Choćbym się przed sobą do zera stuszował, będzie za mało. Nędzny robak nie może nigdy wznieść się do najdoskonalszej istoty. Dla tego pozwól, panie Dombi, że będę bez ceremonii. Dusza moja przytem pełna ubolewania; lecz ty, mój władco, zniżysz się do ułomności swego niewolnika.“ Gdyby pan Karker wydrukował taką deklaracyę i zawiesił ją na swej szyi, nie mógłby się jaśniej określić.
Takim był Karker, prokurent firmy. Pan Karker młodszy, przyjaciel Waltera — rodzony brat tamtego, stał niezmiernie niżej we władzy biurowej. Starszy zajmował szczyt administracyjnej drabiny, młodszy dół. Od początków