Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/262

Ta strona została przepisana.

panie Dombi, spalić na stosie jego wiolonczelę razem z piekielnemi nutami.
— Pan nie cenisz niczego i nikogo.
— Czyżbyś pan tak sądził? Może to i prawda. Nie wielu cenię. A jeżeli mam być szczerym, jeden jest tylko człowiek na świecie, godzien mej czci.
Nikt, patrząc na wyraz twarzy Karkera nie mógłby odgadnąć, czy prawdę mówi, czy zmyśla. Lecz pan Dombi nie miał powodu nie ufać swemu pomocnikowi.
— A oto a propos Morfina. Składa raport o śmierci młodszego agenta w Barbados i prosi o zamianowanie kogoś na jego miejsce i odesłanie statkiem: „Syn i Następca“, który odpływa za pięć tygodni. Pan zdaje się nikogo nie ma na widoku?
Pan Dombi potwierdził obojętnie.
— Posada niezbyt dobra. A może Morfin przysłuży się jakiemu przyjacielowi kółka muzycznego. Niech go tam. Kto to? Proszę wejść.
— Przepraszam, panie Karker. Nie wiedziałem, że pan tu — mówił Walter, wchodząc z listami, przed chwilą wziętymi od listonosza. — Pan Karker młodszy... Przy wzmiance o tem nazwisku główny prokurzysta uczuł jakby wstyd, zwrócił na pana Dombi wzrok błagalny, pochylił głowę i przez chwilę milczał.