Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/266

Ta strona została przepisana.

niem? Czy ci nie wystarcza, Janie Karker, że ja, twój najbliższy krewny, nie mogę się uwolnić od tej....
— Hańby zapewne. Dokończ, Dżems.
— Tak, hańby. Ale pocóż trąbić i rozgłaszać o tej hańbie wszędzie i zawstydzać mię przed całym domem? I kiedy? W chwili poufnej rozmowy z panem Dombi! Ażali wyobrażasz sobie, bracie mój, Janie Karker, że imię twe w tem miejscu ma co wspólnego z zaufaniem i otwartością?
— Nie, Dżems, nie, ja wcale tego nie myślę.
— Cóż ty sobie myślisz? Zagrodzić mi tor? Bielmem powisnąć na moich oczach? Bracie mój, bracie! Czy mało miałem z twego powodu zgryzot?
— Nigdym ciebie nie obrażał, przynajmniej świadomie.
— Tyś moim bratem — i to samo już śmiertelna obelga.
— Z duszy radbym zerwać to pokrewieństwo.
— Grób je zgładzi — mój lub twój.
W toku tej rozmowy Walter na braci spoglądał w zdumieniu i bolesnym smutku, ledwie oddychając. Młodszy stał z pochyloną głową, pokornie słuchając wyrzutów groźnego sędziego. Gorzkie to były wyrzuty, niemiłosierne, pogardliwe wobec młodzieńca, mimowolnego świadka