się pańskim przyjacielem! Wszystko nadaremnie!
— Zapamiętaj pan — twoje usiłowania pozostaną bezowocne, o ile przy każdej okazyi będziesz mówił o panu Karkerze. Tem wcale nie usłużysz bratu. Spytaj go samego.
— Prawda, zabójcza prawda. Krewkość pańska stanie się powodem podobnych scen, od których radbym z duszy się uwolnić. Najlepszym przyjacielem moim okaże się ten, kto nie będzie o mnie myślał, zapomni o mem istnieniu, pozostawi mię memu losowi.
— Słyszałeś pan, Walterze Gey? Jesteś pan płochy i nie lubisz słuchać, co mówią starsi, lecz ten argument ochłodzi krew twoją. A i ty, miły bracie, zapewne nie zapomnisz tej lekcyi. Dosyć. Idź pan, Walterze Gey.
Opuszczając pokój, Walter znów słyszał głosy braci i powtarzające się własne nazwisko. Wstrzymał się na progu i nie wiedział: iść czy wrócić. Wówczas usłyszał dalszy ciąg rozmowy.
— Na miłość Boską, Dżems, sądź mnie wyrozumiałej, jeżeli możesz. Moje nieszczęsne dzieje wyryte tu — wskazał pierś — moje serce złamane...oceń sam... czy mogłem nie zauważyć Waltera Gey‘a? Czy mogłem nie wyrazić współczucia? Gey zaczął u nas służyć, widziałem w nim prawie drugiego siebie...
— Siebie drugiego? — pogardliwie powtórzył prokurent.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/268
Ta strona została przepisana.