Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/270

Ta strona została przepisana.

— Ach, Dżems! Czyż od tej pory nie byłem dla ciebie pożyteczny? Czyś nie deptał mnie nogami, gdyś się gramolił w górę? Czy naprawdę będziesz mię jeszcze teraz dobijał obcasami?
Nastąpiła cisza. Główny prokurent zaczął przeglądać papiery na znak, że chce pozostać sam. Brat zbliżył się ku drzwiom.
— Powiedziałem wszystko, Dżems. Śledziłem za gorącym młodzieńcem z niewysłowionym strachem dotąd, aż szczęśliwie ominął miejsce, od którego zacząłem się osuwać — wtedy rodzony ojciec jego nie mógłby serdeczniej dziękować Bogu. Nie śmiałem go ostrzedz, nie śmiałem doradzać; lecz w groźnej chwili byłbym opowiedział własne dzieje. Bałem się z nim mówić wobec świadków. Mogliby pomyśleć, że go pcham na złą drogę. Jakiś jad kryje się w głębi mej duszy. Rozpatrz moje dzieje w związku z losem młodego Gey‘a a zrozumiesz, ile przeżyłem. Myśl o mnie wyrozumiałej, Dżems, jeśli możesz.
Z temi słowy opuścił pokój. Zbladł ujrzawszy Waltera na progu, a zbladł jeszcze groźniej, gdy ten go ujął za rękę i szeptał:
— Panie Karker, przyjmij słowa podzięki Wiele ci winienem i żałuję, że stałem się przyczyną okropnej sceny. Tyś mój opiekun, mój wspaniałomyślny, zbolały ojciec. O, jak mi ciebie żal i jak ja cię kocham.