Ścienny zegar złagodniał i zapytywał o zdrowie małego przyjaciela. Tylko burzliwe morze jak dawniej nocami zawodziło pieśń melancholii pełną; lecz i w niej odzywały się dźwięki tkliwe a fala, jak dbała piastunka, kołysała Pawełka do snu w jego łóżeczku. Tuts już kończył kurs swego wykształcenia i codzień uwiadamiał o tem Pawła z zastrzeżeniem, że stanie się samodzielnym właścicielem dziedzicznego majątku.
Oczywiście Tuts i Dombi zawarli dozgonną przyjaźń bez względu na różnicę lat i uzdolnień. Przed feryami Tuts prawie nie rozstawał się z Pawłem, darząc go wyrazistemi spojrzeniami.
Doktor Blimber, pani i panna Blimber zauważyli, że Tuts przyjął na siebie obowiązek obrońcy i opiekuna Pawełka, co też doszło wkrótce do wiadomości i pani Pipczyn, która skutkiem tego z duszy go nienawidziła, zwąc nie inaczej, jak „bałwanem szczerzącym zęby“. Niepodejrzywał jednak wcale gniewu pani Pipczyn i w prostocie serca wciąż miał ją za damę czcigodną. Z tej przyczyny, ilekroć przychodziła do Pawełka, śmiał się uprzejmie i pytał o zdrowie tak gorliwie, że szanowna dama zniecierpliwiona raz wieczorem oznajmiła mu bez ogródki, „że głupi i że wcale nie myśli“ znosić impertynencyi młokosa. Strapiony taką przygodą,
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/274
Ta strona została przepisana.