zawsze. To nie przeszkadzało mu wyrobić sobie przywilejów, z jakich nie korzystał żaden pupil. Wszyscy uczniowie, żegnając się codziennie, kłaniali się panu Blimber, a Paweł Dombi śmiało wyciągał rączkę; gdy komu groziła kara, Paweł szedł jako delegat do gabinetu doktora i nieraz wypraszał przebaczenie. Napół ślepy służący naradzał się z nim nieraz z powodu stłuczonej filiżanki, a nawet sam bufetowy człowiek niedostępny, życzliwie nań patrzył i nieraz dolewał do piwa nieco porteru, żeby wzmocnić siły chłopięcia.
Prócz tych przywilejów miał Paweł prawo wchodzić zawsze do pokoju Fidera, skąd mu się dwa razy udało wywieść na świeże powietrze blizkiego zemdlenia Tutsa z powodu mocnego cygara, dobytego z paczki, kupionej u kontrabandzisty. Pan Fider miał ładny pokój z małą sypialnią. Nad kominkiem wisiał flet; jeszcze nie grał na nim, ale miał zamiar nauczyć się.
Tu widniała wędka z przyrządami do rybołóstwa. Pan Fider postanowił nauczyć się łowić ryby, choć jeszcze ani razu nie uprawiał tej sztuki. Pośród książek biła w oczy gramatyka hiszpańska i warcabnica. Pan Fider dotąd nie grał w warcaby i nie rozumiał po hiszpańsku, ale miał zamiar jak najprędzej nauczyć się jednego i drugiego. W tym samym celu rozstawiono nabyte w różnych miejscach: pędzelki
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/280
Ta strona została przepisana.