— Ocknął się, ocknął! No, chwała Bogu. Teraz nic — rzekł doktor Blimber. Jak się czujesz, mój mały przyjacielu?
— Bardzo dobrze, dziękuję.
Ale zdawało mu się, że pokój i wszystkie przedmioty zmieniły położenie. Podłoga chwiała się, ściany krążyły i skakały, Tuts napęczniał tak, że głowę ma jak beczka, a gdy wziął ulubieńca na ręce, aby go zanieść na górę, Paweł zdumiał się, bo ujrzał, że Tuts gramoli się z nim prosto do komina. Tuts zaniósł go do sypialni, czego przedtem nigdy nie czynił, to też Paweł dziwił się tej uprzejmości. Dziękował. Tuts rozebrał go, ułożył go w łóżku, siadł przy nim i uśmiechał się. W tem Tuts znikł i zamienił się w panią Pipczyn. Paweł nie pytał, jak się to stało i nie okazywał najmniejszych śladów zdziwienia.
— Pani Pipczyn — prosił — proszę nie mówić Florci.
— Czego nie mówić, kochanku?
— O mnie nie mówić.
— Nie, nie. Bądź spokojny.
— A jak pani myśli, co ja będę robił, gdy dorosnę?
Pani Pipczyn nie mogła odgadnąć.
— Oto co. Oddam swoje pieniądze do banku, rzucę wszelki handel, pojadę z siostrą na wieś, założę prześliczny ogród i będę się z nią przechadzał przez całe życie.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/284
Ta strona została przepisana.