wotnych (co to takiego? — myślał Pawełek) i znacznie osłabiony organizm. „Ponieważ dziecko mocno przywiązało się do myśli, że ośmnastego będzie na balu i odjedzie do domu, można już mu pozwolić na ten kaprys, żeby się nie pogorszyło. To dobrze, że odjeżdża do rodziny. Sam napiszę do pana Dombi, skoro tylko zapoznam się bliżej z tokiem choroby. Na razie, zdaje się, niema jeszcze wielkiej“... Ale czego niema, Paweł nie dosłyszał. Na zakończenie lekarz dodał, że cudowne, lecz bardzo dziwne dziecię. Coś im się wszystkim przywidziało z tem mojem dziwactwem! — myślał Paweł.
Tymczasem pani Pipczyn znów się znalazła obok niego, a może nawet nie odchodziła zupełnie. Teraz miała w rękach nie wiedzieć na co osobliwszą flaszeczkę i czarkę i podawała czarkę Pawełkowi. Potem dała mu jakiejś słodkiej galaretki i stan jego tak się polepszył, że na jego usilną prośbę pani Pipczyn odeszła do domu, a Briggs i Tozer zasiedli przy łóżku. Biedak Briggs okropnie dąsał się na swą analizę, gdzie go z niemiłosierną sztuką doświadczonego chemika rozłożono na składowe części. Ale mimo tego bardzo uprzejmie postępował z Pawłem i on i Tozer i inni koledzy, gdyż każdy, kładąc się spać, zbliżał się doń i pytał: Jakże ci, Dombi? Jak się czujesz, Dombi? Nie trać humoru i odwagi... i t. d. Briggs
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/286
Ta strona została przepisana.