przewidzieć? Naprawdę, sam Pan Bóg dał mi to natchnienie! Teraz cokolwiekby się stało, zawsze to będzie dla mnie pociechą.
Tak mówiła pani Czykk, wróciwszy do salonu od modniarek, zajętych szyciem żałoby rodzinnej. Uwagę tę uczyniła dla nauki swego małżonka, pana Czykka, grubego, łysego dżentlmena o szerokiej twarzy i z rękami wiecznie w kieszeniach. Pan Czykk miał słabostkę: gwizdał i przyśpiewywał różne melodye wszędzie i zawsze; teraz w domu żałoby i smutku nie mógł się też powstrzymać od ulubionego nawyknienia.
— Nie martw się, Luizo — zauważył pan Czykk — znów zaczniesz spazmować. Tra-lala! — Licho nadało, ciągle zapominam! Zaprawdę, jakże krótkie życie człowieka!
Pani Czykk spojrzała ze złością na męża i zrzędziła dalej.
— Mam nadzieję, że ten tragiczny wypadek dla wielu stanie się nauką, jak nieodzowną jest rzeczą czynić wysiłek, gdy od nas go wymagają. We wszystkiem bywa ziarno prawdy. Należy je umieć znaleźć. Sami będziemy winni, jeżeli nie skorzystamy z tej strasznej przygody.
Na tak piękne sentencye pan Czykk zgoła nie w porę zanucił mało przyzwoitą melodyę: „Żył sobie raz szewc ubogi wtem spostrzegł, przerwawszy, że, ma się rozumieć, nasza w tem tylko wina, jeśli tak smutne przygody nie pouczają nas zupełnie!
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/29
Ta strona została przepisana.