Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/297

Ta strona została przepisana.

Dombi“; wszyscy podziwiali rozum, skromność, talent małej carodziejki i Paweł był w jakiemś upojeniu: sala balowa zamieniała się w pyszny ogród, atmosfera zaś nasycona była słodką sympatyą, od której serce rozpływało się, napełniało błogością. Nareszcie wybiła godzina rozłąki i zaczął się ruch wśród gości doktora Blimbera. Pan Barnet powtórzył prośbę o załączenie wyrazów głębokiego szacunku panu Dombi, ledi Skettls z macierzyńską tkliwością ucałowała go w głowę, a nawet pani Baps spieszyła uściskać Pawełka, życząc mu wszelkich pociech.
Żegnaj mi, doktorze Blimber — mówił Pawełek, wyciągając rękę.
Bądź zdrów, mój mały przyjacielu, zawsze byłeś ulubionym moim uczniem. Bądź zdrów, niech cię Bóg błogosławi.
Młodzi dżentlemeni zbiegli się, aby go jeszcze widzieć, ściskali mu ręce, machali kapeluszami, prosili, żeby o nich nie zapominał. Kiedy Florcia na ganku otulała go pledami, Paweł szeptał: „Słyszysz, najdroższa? Czy jesteś rada? Czy o tem zapomnisz?“ A oczy skrzyły mu się zachwytem, gdy to mówił.
Przy wsiadaniu do karety jeszcze raz objął tłum, który go odprowadzał i wszystkie przedmioty zaczęły znowu krążyć i skakać, jak gdyby przypatrywał się przez szkła lornetki, chwiejącej się w rękach. Potem zaszył się w kąt karety i mocno przylgnął do Florci.