„Och, Florciu, zabierz mnie do domu, nie opuszczaj mnie.“ A może i to mu się przyśniło. Tylko chyba słyszał swoje własne słowa: „Jedźmy do domu, Florciu, jedźmy.“
Za to doskonale pamięta, jak go przywieźli wraz z Florcią do domu i jaki ścisk był na schodach, gdy go nieśli na górę. Poznał swój dawny pokój i maleńkie łóżeczko, gdzie go złożyli. Przed nim pośród innych stała ciotka i panna Toks i pani Pipczyn i Zuzanna. Ale i tu było coś, czego nie zrozumiał i co go mocno niepokoiło.
— Muszę pomówić z Florcią, na osobności z Florcią.
Wszyscy odstąpili, a Florcia zbliżyła się do łóżeczka.
— Powiedz, moje słoneczko, czy tatuś był na ganku, gdy mnie wynieśli z karety?
— Był, kochanku.
— Zdawało mi się, że płakał i poszedł do swego pokoju. Prawda to, mój aniele?
Florcia zaprzeczyła i przylgnęła ustami do jego policzka.
— No, tom kontent, że nie płakał. Prawda, że mi się to przyśniło. Nie mów nikomu, o com pytał.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/299
Ta strona została przepisana.