Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/303

Ta strona została przepisana.

momenty, którym nie dam rady. Wuj mój, jak pan wiesz, chlubi się mną, choć na to nie zasługuję. Co pan powiesz, kapitanie?
Kapitan usiłował przezwyciężyć lęk i nadaremnie usiłował nadać swej postaci wyraz spokoju.
— Choćbym nawet żył i był zdrów, kto wie, czy wyjechawszy z Anglii, ujrzę kiedykolwiek wuja. On już starzec i w jego wieku ciężko rozłączać się z ludźmi, których kocha. Jeżeli, jak pan mówiłeś raz, mógłby umrzeć od straty miczmana, z którym od lat wielu zżył się, to czy nie łatwiej przypuścić, że nie przeżyje straty...
— Swego bratanka — przerwał kapitan. — Zupełnie słusznie.
— Otóż powinniśmy koniecznie wmówić, że rozłąka będzie chwilowa. Ale wiesz pan, jak mi trudno zachować spokój. Pan i tylko pan możesz być zwiastunem żałosnej wieści i usilnie pana o to proszę. To jeden moment.
Młody człowiek zamilkł, mniemając, że kapitan zbiera myśli i doda cokolwiek. Minęła minuta, kapitan milczał. Walter ozwał się znowu.
— Teraz punkt drugi. Z przykrością widzę, że pan Dombi za coś mnie nie cierpi. Pracuję z całej siły, żeby zasłużyć na jego względy. Napróżno i doskonale widzę, że mnie nie lubi. Nie może i nie chce taić swej niechęci.