Jeżeli miał zamiar zakończyć rozmowę o tej kwestyi, to cel osiągnął.
Pani Czykk, ani słowa mężowi nie odpowiedziawszy, powstała z godnością, zbliżyła się do okna i z wielką uwagą spoglądała przez roletę na zajeżdżający ekwipaż. Pan Czykk również w milczeniu opuścił pokój, poddając się losowi, który okazał mu się tym razem nieprzychylnym. Nie zawsze atoli klęska bywała jego udziałem. Czasem i w jego domu bywało świętego Jana i wtedy srodze karcił panią Luizę. Wogóle była to zgodna, cudownie dobrana parka, jedno stworzenie warte drugiego. W chwili rozpoczęcia kłótni nigdy nie można było zgadnąć, kto odniesie zwycięstwo. Niekiedy pan Czykk gotów już był się poddać, wtem nagle zrywał się, chwytał za stołek, łomotał nim bez litości nad samemi uszami skonfundowanej małżonki i odnosił zwycięstwo. Ale czasem znów wygrana była po stronie pani Czykk, tak, że wogóle kłótnie nie miały decydującego charakteru, bywały jednak zazwyczaj pełne życia i temperamentu.
Zaledwie stanął ekwipaż, do pokoju pędem wbiegła bez tchu panna Toks.
— Luizo, droga Luizo — trzepała — czy miejsce jeszcze wolne?
— Jakże poczciwą jesteś, nieoceniona przyjaciółko! — odrzekła pani Luiza — wolne jeszcze, mój aniele.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/31
Ta strona została przepisana.