Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/319

Ta strona została przepisana.

ślań nasunął mu pytanie: czy kiedykolwiek widział swą mamę. Doskonale pamiętał, że mu o tem opowiadano. Rzeka mknęła szybciej i szybciej i zalewała jego rozmyślania.
— Florciu, widziałem ja kiedy mamę?
— Nie, mój aniołku, nie widziałeś.
— A kiedy byłem dzieckiem, Florciu, nigdy nie patrzyły na mnie takie jak jej kochane oczy.
Wyraźnie w duszy rodziła się zamglona wizya nieznanego obrazu.
— Tak, mój najmilszy.
— Któż na mnie tak patrzył, Florciu?
— Twoja mamka i bardzo często.
— Gdzież ona, moja dawna piastunka, Florciu? Czyżby umarła? Czyżbyśmy wszyscy umarli prócz ciebie, Florciu?
W pokoju ktoś się poruszył, lecz tylko na mgnienie oka. Florcia blada, lecz uśmiechnięta położyła główkę dzieciny na swą rękę, a mocno drżała ta ręka.
— Pokaż mi moją dawną nianię, Florciu. Gdzie ona?
— Niema jej tu. Jutro przyjdzie.
— Dziękuję ci, Florciu.
Pawełek zamknął oczy i usnął. Kiedy się ocknął, słońce wysoko się już paliło na jasnem i czystem niebie. Dzień był piękny. Świeży wietrzyk chwiał firanką w otwarłem oknie. Paweł obejrzał się i rzekł: