Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/39

Ta strona została przepisana.

i wtedy będziemy się razem uczyli — to jest on mi będzie pokazywał.
— To dobrze — powiedział pan Dombi z uwagą, lecz nie bardzo życzliwie patrząc na swego gościa, który tymczasem, rozdziawiwszy usta, oglądał pokój a zwłaszcza sufit. — Słyszałeś pan, co mówiłem pańskiej żonie.
— Polli słyszała, proszę pana — odrzekł Tudl, machnąwszy czapką przez ramię ku drzwiom z wyrazem zupełnego zaufania ku najdroższej połowie. — Wszystko będzie dobrze.
— A zatem pan zdajesz wszystko na żonę — ciągnął pan Dombi, zawiódłszy się w nadziei jaśniejszego wytłomaczenia warunków swych mężowi, jako głównej osobie w tej sprawie — niema co mi zatem więcej z panem rozprawiać.
— Właśnie to samo myślę, proszę pana. Polli wszystko słyszała, a ona ma głowę nie od parady.
— Nie będę więc pana dłużej zatrzymywał — rzekł pan Dombi. A gdzieś pan cały czas pracował?
— Zrazu pod ziemią, dopókim się nie ożenił. A teraz na wierzchu. A potem będę na maszynie, skoro ją ukończą.
Jak ostatnie źdźbło słomy przygniata ciężarem kark obładowanego wielbłąda, tak ta ostatnia odpowiedź o podziemnej pracy do reszty rozstroiła wyniosłą duszę pana Dombi.