Milcząc, wskazał drzwi mężowi przyszłej mamki swego syna — ten zaś wyszedł z widoczną ulgą. Wnet zamknąwszy się w komnacie, pan Dombi zaczął chodzić tam i nazad w gorzkiem zadumaniu. Pomimo jego niewzruszonej powagi i panowania nad sobą, łzy mu spływały z oczu i nieraz w silnem wzruszeniu powtarzał: „biedne, biedne dziecię“. Tego żalu i rozgoryczenia za nic w świecie nie pokazałby światu i ludziom.
Dość oryginalny rys dumy naszego bohatera polegał na tem, że w synu swym właściwie ubolewał nad sobą. W słowach żal mu było siebie, biednego wdowca, który musiał powierzyć syna żonie ordynarnego robotnika, całe życie pod ziemią trawiącego! A oto śmierć ani razu nie pukała do wrót tego chłopa i za stołem jego codzień czterech synów spożywało obiad.
Słowa powyższe jeszcze drżały na jego wargach, gdy w tem przyszło mu na myśl, że kobieta ta wystawiona była w jego domu na wielką pokusę. Własne jej dziecko było też chłopczykiem. A jeżeli ona zamieni mu syna? Choć myśl tę zaraz odrzucił, jako romantyczną i nieprawdopodobną — aczkolwiek możliwą — to jednak wyobraźnia dalej rysowała obrazy takiej zamiany. Co zrobić, jeżeli oszustwo wyjdzie na jaw, gdy dziecię odrośnie? Czy stanie mi siły po wielu latach pozbawić obłudnika swej
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/40
Ta strona została przepisana.