Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/43

Ta strona została przepisana.

— Prócz jarzyn, marynat i wędlin może pani jeść wszystko, czego zapragnie, bez ograniczenia.
— A to też rozumie się, że choć przepada za swoim synem, nie będziesz miała jej tego za de, Luizo.
— Pewnie, że nie — dobrotliwie zapewniła pani Czykk.
— Ale musi — ciągnęła panna Toks — całą swą uwagę, całą troskliwość poświęcić swemu małemu wychowankowi. Powinna to mieć za największe szczęście, że ten cherubinek, tak ściśle z najwyższemi sferami połączony, będzie rósł i rozkwitał na jej oczach. Nieprawdaż, Luizo?
— Bez wątpienia! — potwierdziła pani Czykk. — Widzisz, moja droga, ona już się zupełnie uspokoiła i myśli o tem, jakby wesoło i z uśmiechem pożegnać swoją siostrę Dżemimę dzieci i poczciwego męża. Czy nie tak, moja droga?
— Ależ tak, zawołała panna Toks — napewno chce się pożegnać!
— Biedna Polli z rozpaczą w duszy uściskała wszystkich członków swej rodziny a następnie chciała ukryć się w swym pokoju, żeby uniknąć bolesnego z dziećmi rozstania. To się atoli nie udało. Młodszy syn, odgadując zamiar matki, pochwycił ją za suknię i pobiegł wraz z nią, tymczasem starszy, przezywany w rodzi-