Zaledwie stów tych domówiła gorączka, której właściwie było na imię Zuzanna Nipper, odciągnęła dziewczynkę od jej nowej przyjaciółki takim silnym i krętym rzutem, jak gdyby ząb wyrywała. Lecz czyniła to wszystko nie tyle ze złości, ile z żarliwej chęci spełnienia obowiązku dozorczyni.
— Teraz, gdy panna Flora wróciła do domu — rzekła Poili z dobrotliwym uśmiechem spoglądając na rumianą twarzyczkę dziecka — ona postara się być szczęśliwą i dzisiaj zobaczy się ze swym drogim ojcem.
— Cooo? Co pani powiedziała? — zawołała Zuzia Nipper — zobaczy się ze swym ojcem? Oto — nowina! Chciałabym wiedzieć, jak to się z nim zobaczy!
— A czemu nie? — pytała Polli.
— A dla tego nie ach, jaka pani dziwna, pani Ryczards! Ojciec teraz ma kogo widywać, a i przedtem, gdy nikogo nie miał, panna Flora nie była mu bardzo miłą, bo — widzi pani, dziewczynka w tym domu nic nie znaczy, nic zgoła.
Dziewczynka szybko spojrzała na mówiącą, jakgdyby rozumiała i czuła to, co mówią.
— Zadziwia mię pani! — rzekła Polli. Czyżby pan Dombi dotychczas się z nią nie widział.
— Wcale dotąd nie widział się — przerwała Zuzanna. — A i dawniej nie widywał jej po kilka miesięcy i gdyby spotkał ją na ulicy, nie poznałby. O czem tu mówić? Gdyby jutro spotkał na ulicy, nie odgadłby, że to jego córka.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/52
Ta strona została przepisana.