Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/57

Ta strona została przepisana.

nacie. Stropiona tem niezwykłem zdarzeniem, stanęła u drzwi, wahając się: iść, czy wrócić? Dombi kiwnął, żeby weszła.
— Jeżeli pani sądzisz, że towarzystwo nieodzowne dla mego syna — mówił, jak gdyby pół minuty minęło od ostatniej rozmowy — to gdzie jest panna Flora?
— Nikt nie byłby lepszym od panny Flory — gorąco wstawiła się Polli — ale słyszałam od jej dozorczyni, że nie...
Pan Dombi zadzwonił i milcząc chodził po pokoju do pojawienia się sługi.
— Polecić, żeby pannę Florę przyprowadzono do Ryczards, ile razy zechce, żeby chodziła z nią na przechadzkę, bawiła się u niej w pokoju i tak dalej. Polecić, żeby dzieci były razem, ile razy Ryczards zażąda.
Żelazo było gorące i Ryczards gorliwie zaczęła kuć je. Śmiało kończyła dobre dzieło, choć serce jej drżało przed panem Dombi.
— Pannie Florze — mówiła — nie szkodziłoby od czasu do czasu przyjść i tutaj, do tego pokoju, żeby się nauczyła kochać braciszka.
Skoro sługa odszedł wypełniać polecenie pana, mamka udała, że piastuje dziecko, lecz zauważyła, jak zmieniło się oblicze pana Dombi — i zbladła. On z pośpiechem skierował się ku drzwiom, jak gdyby chciał odwołać swe rozkazy i tylko wstyd mu bronił.