Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/58

Ta strona została przepisana.

Nie myliła się. Ostatni raz widział odtrącone dziecię w żałosnych objęciach umierającej matki a scena ta była dlań objawieniem i wyrzutem zarazem. Choć wszystkie myśli synowi wyłącznie poświęcał i losowi jego świetnemu, nie mógł wygładzić z pamięci tej uderzającej sceny. Nie mógł zapomnieć, że w tem przedśmiertnem pożegnaniu matki z córką — on żadnego nie miał udziału. Przed jego oczami były dwie śliczne istoty, mocno splecione wzajemnym uściskiem, a on stał obok niby widz obcy, któremu odmówiono uczestnictwa w cudownym akcie głębokiego umiłowania i bezgranicznej tkliwości.
Obrazy te z ich smutnymi odcieniami wbrew woli tłoczyły się do hardej duszy i żadna siła nie mogła usunąć odeń owych wspomnień, a dawną obojętność do małej Florci zmieniała w jakiś dziwny niepokój. Prawie czuł, że ona nad nim czuwa, nie ufa mu, jak gdyby posiadała klucz od tajemnicy, o której on sam nie wiedział. Zdawało mu się wreszcie, że w niej jest wrodzona świadomość tej niemoralnie brzmiącej struny jego duszy i że ona może nakazać tej strunie zadźwięczeć.
Stosunek jego do córki od dnia jej przyjścia na świat miał ujemny charakter. Nigdy nie czuł ku niej odrazy, lecz nigdy o niej nie myślał. Dawniej nie była dlań stanowczo niemiła; teraz czuł się wobec niej skrępowanym