dobny był do miczmana. Sam zaś Salomon Hils lub, jak go zwano krótko, staruszek Sol — wcale nie miał wygląda morskiego wilka. Był to człowiek powolny, milczący, ponury i wcale nie był podobny do korsarza w swej gładkiej i gęstej peruce. Czerwone oczka migały niby dwa miniaturowe słońca z poza mgły — a spojrzenie ich tak było mętne, jak gdyby przez dwa lub trzy dni z rzędu wciąż patrzył przez silne szkła, a potem naraz, odjąwszy je, wszystkie przedmioty ujrzał w zielonem świetle. Nigdy w niczem nie zmieniał swego stroju. Bardzo rzadko zastępował swój kawowy garnitur z jasnymi guzikami na inny także kawowy. Szyję otaczał wysoki stojący kołnierzyk, oczy zdobiły złote okulary, a w kieszeni spoczywał ogromny chronometr i starzec tak wierzył dokładności jego wskazań, że byłby posądził o spisek wszystkie ścienne i kieszonkowe zegary w mieście, a nawet samo słońce rychlej, niżby zwątpił o swym drogocennym chronometrze. Tak długie lata przeżył w swym sklepie i kantorze za drewnianym miczmanem; sypiał stale na strychu, zdala od mieszkań, gdzie chwilami rozkosznie gwizdał wiatr i szumiała burza, gdy tymczasem mieszkańcy dołu nie mieli pojęcia o pogodzie.
Poznajemy Salomona Hilsa w dniu jesiennym o pół do szóstej po południu w chwili, gdy staruszek wydobył z kieszonki swój nieskazitelny
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/65
Ta strona została przepisana.