dokazywał w objęciach swej mamki. Lecz panna Toks nie wytrzymała i wśród wylewu tkliwego zachwytu zawołała: „Jaki on luby, panie Dombi! Istny amorek!“ — i w tej chwili opamiętawszy się, mało nie zemdlała za drzwiami ze wstydu i pomieszania.
— Luizo — rzekł raz pan Dombi do swej siostry — myślę, że z okazyi chrzcin Pawła trzebaby twej przyjaciółce dać jakiś prezent. Od początku bierze żywy udział w wychowaniu chłopca i doskonale spełnia swą rolę — a to w naszym świecie nie często się trafia. Radbym ją czemś wyróżnić.
U pana Dombi znaczyło to, że panna Toks nie tylko rozumiała swe położenie, lecz i względem niego zachowywała się, jak należało.
— Kochany Pawle — odrzekła siostra — okazujesz się zupełnie sprawiedliwym względem miss Toks, czego można się było spodziewać po twej znanej przenikliwości. Jeżeli w języku angielskim są trzy słowa, dla których ona najżywszy piastuje szacunek, to są słowa: Dombi i Syn!
— Wierzę. To przynosi zaszczyt szanownej pannie Toks.
— I każdy prezent, drogi Pawle, wszystko, cokolwiekbyś jej raczył ofiarować, przyjmie ona ze czcią od ciebie, jak świętość. Lecz wiem, czem mógłbyś ją najwięcej uszczęśliwić.... Tak, toby jej nader pochlebiało, gdybyś zechciał...
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/81
Ta strona została przepisana.