Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/82

Ta strona została przepisana.

— Cóż takiego?
— Rozumiem, że chrzestni rodzice nieodzowni w świecie dla związków i protekcyi....
— Nie pojmuję, dlaczego mieliby nieodzowni być dla mego syna — sucho wtrącił Dombi.
— Co prawda — ta prawda, drogi Pawle. Jesteś niezmiennie wierny swym zasadom. Nie mogłam oczekiwać od ciebie nic innego. Może też nie będziesz przeciwny, żeby panna Toks stała się chrzestną matką naszego amorka lub choćby ją zastąpiła w czasie chrzcin. Niema mowy, ona uzna to za największe szczęście....
— Luizo! — mówił pan Dombi po chwilowem milczeniu — trudno się nie zgodzić...
— Naturalnie — zawołała pani Czykk, uprzedzając odmowę — nie powątpiewałam o tem.
Pan Dombi niecierpliwie spojrzał na siostrę.
— Nie przecz, drogi Pawle! — mnie to szkodzi, rozstraja mnie. Jeszcze nie odzyskałam spokoju od czasu zgonu naszej biednej Fanni.
Pan Dombi z pod oka spojrzał na chustkę, którą siostra trzymała przy oczach i dodał:
— Trudno się nie zgodzić, mówię...
— A ja mówię — przerwała znowu pani Czykk — że nie wątpiłam o tem.
— Mój Boże, Luizo! — zawołał pan Dombi.