soko, ale nie może być inaczej. W niej niema nic z Dombich.
Mina panny Toks mówiła, że niema co przeciwstawić takiemu argumentowi.
— Ten dzieciak — to czysta Fanni. Niezdolna do żadnego wysiłku, zaręczam. Do żadnego! Nigdy nie dostanie się do serca ojcowskiego, nigdy się koło niego nie obwinie, jak...
— Jak bluszcz?
— Jak bluszcz — potwierdziła pani Czykk. Ona nigdy nie rzuci się i nie przylgnie do objęć ojcowskich, jak...
— Jak trwożliwa łania?
— Jak łania trwożliwa! Nigdy! Biedna Fanni. A jednak lubiłam ją.
— Nie rozstrajaj się, moja droga. Uspokój się, tak jesteś uczuciowa
— Wszyscy mamy braki — mówiła pani Czykk, wylewając łzy — wszyscy mamy swoje wady. Bardzo dobrze widziałam jej błędy, lecz nigdy poznać tego po sobie nie dałam. Broń Boże. Bardzo ją lubiłam.
Nieboszczka pani Dombi miała swe braki i ułomności — niestety, któż ich nie ma! — lecz była ona aniołem niewieściej dobroci i rozumu w porównaniu z panią Czykk, z tą próżną, nadętą babą, która oto z taką zarozumiałością przechwalała się domniemaną opieką, jak przy każdej okazyi niegdyś okazywała swej bratowej
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/86
Ta strona została przepisana.