młoda była już stara, pan młody za młody; jakiś podtatusiały dandys o jednem oku prawdziwem, drugiem sztucznem — prowadził pannę młodą. Cały orszak drżał z zimna. W zakrystyi płonął ogień i stary pisarz coś sprawdzał w księdze, wodząc palcem po wielkich stronach foliantu, zapisanego nazwiskami nieboszczyków. Nad kominkiem wisiał plan kościelnych podziemi i pan Czykk, odczytując głośno rejestr osób zmarłych, wygłosił imię Fanni.
W parę minut zjawił się dozorca — nizki, chudy staruszek, mocno sapiący. Ukłonił się z szacunkiem i oznajmił, że można zacząć ceremonię. Trzeba było zaczekać jeszcze, zanim podpisywali się świadkowie weselni, a tymczasem ponury starosta przechadzał się i wciąż pokaszliwał czy to wskutek choroby czy też żeby przypomnieć o sobie państwu młodym, opuszczającym kościół. Wnet przyszedł zakrystyan, jedyny wesoły człowiek w całym kościele. przyniósł wiadro wody ciepłej i oznajmił, że należało dobrze zagrzać wodę, choć sprawa nie była w takie zimnisko łatwa. Nareszcie pojawił się i sam pastor, uprzejmy młody człowiek z uśmiechniętą twarzą; lecz postać ta musiała przerażać małe dzieci przypomnieniem bajecznych straszydeł, zawsze osłoniętych białym całunem a szaty szanownego pastora kościoła anglikańskiego bardzo były do całunu podobne. W istocie na sam widok jego Pawełek w niebogłosy
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/99
Ta strona została przepisana.