pracę jego rozmysłowi. W tej chwili z cicha wśliznął się posłaniec Percz, uniżenie podając swemu władcy kilka papierów,
— Każe pan oznajmić, że zajęty?
— Kto pyta o mnie?
— Dajmy na to, że nikt, tj. prawie nikt. Był stary Hils z ratą długu, lecz powiedziałem, że wielmożny pan bardzo zajęty.
— Był kto jeszcze?
— Nie, nikt więcej. Ten chłopak, co to przychodził wczoraj i zeszłego tygodnia, codziennie włóczy się i teraz koło domu, ale nie warto przecież wielmożnemu panu meldować byle włóczęgi. Jakiś bezdomny oczajdusza gwiżdże sobie i straszy wróble.
— Nie wiesz pan, czego potrzebuje?
— Powiada, wielmożny panie, że jest bez miejsca; czyby go wielmożny pan, powiada, nie przyjął do służby na doki? Ryby, powiada, umiem łapać; no, ale...
— Kto on taki?
— Bezdomny włóczęga, wielmożny panie. Bez kawałka chleba. Ale oto — uważa wielmożny pan — włóczęga ten powiada, że matka jego była piastunką naszego młodego dżentlmena. Otóż ma nadzieje, że niby to... może.... jakoś... Zwyczajnie naród nieociosany... Nie, to nie w naszym guście. Pani Percz wykarmiła dla pana Dombi córkę na schwał, a czy
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/104
Ta strona została przepisana.