— Zatem odrazu zapamiętaj i to, że prócz mnie nikomu na świecie ani wzmianki o tych sprawach.
— Nikomu na świecie, panie.
— Nawet matce ani ojcu. Ja cię wyśledzę i dowiem się o wszystkiem doskonale, zapamiętaj to!
Po tej groźbie dyrektor dosiadł konia i odjechał.
Ciągle się uśmiechając, jechał stępa jak człowiek, który pomyślnie ukończył dzienne sprawy. Był rad. W tej chwili pan Karker podobny był do kota, grzejącego się u pieca. Zwinąwszy się w kłębek u nóg pani, gotów był skakać, mruczeć, wysuwać pazury lub łasić się według potrzeby. Pan Karker czatował na zdobycz. Jakież ptaszę w klatce obudziło jego apetyt?
„Młoda jeszcze — myślał. — Kiedym ją ostatni raz widział, była dzieckiem. Jak dziś pamiętam: krucze włosy, czarne oczy, poczciwy wyraz twarzy, bardzo poczciwy. A niebrzydka, niebrzydka“...
Przejęty od stóp do głowy rozkosznym zachwytem, pan Karker wjechał w cienistą ulicę, gdzie stał dom pana Dombi. Wśród marzeń prawie nie zauważył, dokąd zawiózł go dobry koń; wtem, rzuciwszy okiem na wysoką perspektywę domów, stanął i zdumiał się. Znajdował się
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/113
Ta strona została przepisana.