Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/117

Ta strona została przepisana.

— Puść pan, bo ci oczy wydrapię! — zawołała Zuzanna.
— Jeszcze raz! — zawołał pan Tuts.
— Puść pan, mówię! I ten głuptas to samo! Każdy radby się umizgać! Jeszcze czego, puść pan!
Zuzanna nawet nie bardzo się gniewała. Lecz Dyogenes, czatujący na schodach, domyślając się walki, rzucił się na pomoc i wpił zęby w łydkę zuchwałego wroga. Zuzanna ze śmiechem pobiegła na górę a bohaterski Tuts potykając się, wytoczył się na ulicę z Dyogenesem, któremu trudno było rozstać się z łydką.
Końcowego epizodu mimowolnym świadkiem stał się Karker. Stanął i czekał, czem się wszystko zakończy.
Nareszcie Dyogenesa zawołano do domu i drzwi zamknięto. Tuts oparł się o ścianę i opatrywał drogą chustką jedwabną ranną nogę.
Karker z uśmiechem zwrócił się do zwyciężonego.
— Przepraszam pana — mocno pan raniony?
— O, nie, drobnostka. Dziękuję.
— Ale jeżeli psie zęby wgryzły się w ciało...
— Dziękuję panu. Wszystko dobrze. Drobnostka.
— Mam przyjemność znać pana Dombi.
— Nie może być? — zawołał Tuts, czerwieniejąc wyżej uszu.