Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/119

Ta strona została przepisana.

niałe łapy złoconych lwów wyzierały z pod opon meblowych; marmurowe oblicza biustów na piedestałach strasznie wyglądały z pod wyblakłych całunów; nigdy nie nakręcane zegary milcząco stały w szafach; przypadkowe jęki potrącanych kandelabrów i zwierciadeł wzniecały lęk: wszystko to dopełniało obrazu mogilnego zaczarowania.
Były w tem domostwie wielkie schody, któremi syn gospodarza zstąpił do grobu. Teraz nikt po nich nie chodził prócz Florci. Były różne inne schody i galerye, na których tygodniami nikt nie stanął. Były zamknięte na zawsze komnaty, poświęcone pamięci zgasłych członków rodu. Krążyły wieści, że nocami snuje się po pustych komnatach jakaś blada i straszna postać, pokutnica z za grobu.
I żyła Florcia w tem domostwie samiuteńka. Dzień mijał za dniem, a ona wciąż żyła sama i puste ściany niby wężowe głowy Gorgony ścinały krew w jej żyłach martwiącym chłodem, który mógł w kamień zamienić młodość jej i urodę.
A jednak rozkwitła tu, jak przecudna królewna w uroczej baśni. Książki, muzyka, codzienni nauczyciele razem z Zuzanną i Dyogenesem byli jej wyłącznymi towarzyszami. Panna Nipper, ustawiczna słuchaczka jej lekcyi, prawie stała się sama uczoną i chwilami dzielnie debatowała o kwestyach oderwanych, podczas gdy Dyogenes, także znacznie ucywili-