miona wiara, wspierająca ją w ciężkiej walce i nieszczęsnej rzeczywistości.
Wierzyła, że śmierć nie rozrywa więzów, łączących nas z istotą ukochaną. Wydawało się jej, że brat i matka z promienną aureolą patrzą z wyżyn niebieskich na sierotę; czuwają nad jej krokami, widzą jej myśli, współczują boleściom, ożywiają nadzieje serca i kierują każdem jej na ziemi postanowieniem. Wiara ta olśniła ją ostatniej nocy pożegnalnej i odtąd jej nie opuszczała. Stała się ona rozkoszą jej serca. Raz przyszło jej na myśl, że v ciągle bolejąc nad surowością ku niej ojca, może przeciw niemu uzbroić owe zmarłe duchy rodziny. Odtąd zmuszała się nie myśleć inaczej o ojcu, jak z nadzieją pozyskania miłości jego.
Dla czego nie? Ojciec — myślała — nie wie, jak ona go kocha.
Jest młoda i bez matki, nikt nie nauczył jej, jak ma okazywać miłość swą ojcu. Trzeba czekać. Z czasem pozna tę sztukę; zmądrzeje, — ojciec dowie się, jak kocha go. To stało się zadaniem jej życia. Zawsze i wszędzie — przy książce, muzyce, przy zeszytach, przy robótkach, na spacerach, przy modlitwach ta myśl i nadzieja towarzyszyły jej. Dziwny trud dla dziecka: badać drogę do srogiego serca ojcowskiego!
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/121
Ta strona została przepisana.