— Gdybym ja miała tyle odwagi, co ten wałkoń, wolałabym do śmierci chodzić z włosami, zaczesanemi za uszy. Jam nie amazonka, alem też i nie tchórz, jak ten Percz, który byle czego rozpacza.
— Cóż teraz przywiodło go do rozpaczy?
— Ależ nic, doprawdy nic. Zawsze włóczy się jak zmokła kura, i jeśliby go kto przydusił albo łeb mu gdzie rozbił, nie byłoby wielkiej biedy.
— Co się stało, Zuzanno? Czy nie mówił, że okręt zatonął?
— Jeszczeby też! Gdyby to powiedział, takbym mu dała w kark, żeby swej rodziny nie poznał. Nie, panienko, nie mówił; tylko jęczy, że mu dotąd nie przysyłają z Indyi konfitur i imbiru, które — jak mówi — obiecał mu przysłać pan Walter. Pani Percz — mówi — czeka i czeka, a konfitur jak niema, tak niema.
— Czy nie mówił jeszcze czego, Zuzanno? Zdaje się, kryjesz coś przedemną.
— Jak panienka może nawet pomyśleć coś podobnego. Nie będę przecież powtarzała wszystkiego, co naopowiada pierwszy lepszy dureń. No — gadał, jeszcze, że o okręcie niema żadnej wieści, ze wczoraj przybiegała do biura dowiadywać się żona kapitana, lecz nikt nic nie wiedział. Wszystko to głupstwo wierutne.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/123
Ta strona została przepisana.