Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/135

Ta strona została przepisana.

i zabiorę cię na cały dzień. Zjemy obiad u mnie lub w restauracyi.
— Nie, nie, Stanie się to tylko nie dziś. Dziś nie mogę.
— A dla czego?
— Ja...ja dziś jestem zajęty. Muszę obmyśleć i uporządkować... Naprawdę, dziś nie mogę. Muszę o wielu rzeczach pomyśleć... Pozostawcie mię samego.
— No, zatem jutro, Salomonie?
— Jutro prędzej. Tak, stanowczo jutro. To najlepiej. Pomyśl o mnie jutro, Kuttl.
— Pamiętaj więc Salomonie, jutro rano stawię się po ciebie.
— Dobrze, dobrze. A teraz żegnaj mi, mój przyjacielu, żegnaj. Niech cię Bóg błogosławi.
To mówiąc, ściskał rękę kapitana z zapałem. Potem ucałował obie rączki Florci i wyprowadził ją do powozu.
Odwiózłszy Florcię, kapitan zaniepokoił się i wrócił do drewnianego miczmana. Był już zmrok. Starzec Salomon siedział z piórem w ręku, która szybko kreśliła. Dobroczynny Tokarz sprzątał, zamknął drzwi i układał się do snu. Przekonany, że wszystko dobrze, udał się kapitan na plac Okrętowy.