Państwo Skettls mieszkali w Folgemie, malowniczem londyńskiem przedmieściu, na brzegu Tamizy. Willa ich była uroczą, zwłaszcza latem, gdy Tamiza pokrywała się łódkami, parowcami i jachtami odbywającymi świąteczne wycieczki; lecz do niewygód należały zalewy sąsiednich łąk tak, że woda czasem pojawiała się w ich wspaniałym salonie. Pan Skettls dostojeństwo swe popierał starą złotą tabakierką i dużą chustką jedwabną, którą uroczyście wyciągał z kieszeni niby bojowe znamię i obu rękami niósł do wielmożnego nosa. Jeden miał cel w życiu: rozszerzać koło swych znajomych i ludzi nawzajem zapoznawać. Ilekroć dobroczynny los nasyłał mu do willi jakiego nowicyusza, pan Skettls nazajutrz pytał go: „No, drogi panie, z kim chcesz się pan zaznajomić? Kogo chcesz pan widzieć? Może pan opowiesz o swej podróży? Albo może pan interesujesz się sztuką dramatyczną? Nie potrzeba panu motywu do obrazu? Do posągu? Bądź co bądź musisz pan zobaczyć i poznać ludzi. Z kim mam pana zaznajomić?“ Zdarzało się, że nowicyusz wymieniał osobę, którą Barnet znał tyleż, co cesarza chińskiego; to go nie mieszało. Bez namysłu zapewniał, że wymieniona osoba należy do jego serdecznych przyjaciół. Udawał się do nieznanej osoby
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/136
Ta strona została przepisana.
XXIV. Ciężkie troski miłującego serca.